Życie historią i w historii

Ich przygoda z odtwórstwem historycznym rozpoczęła się niewinnie. Zagłębiając się w średniowieczne zapiski trójka przyjaciół rozżarzyła w swoich sercach niemożliwą do stłumienia pasję. Uczucie było tak palące, że wystarczyło już tylko ubrać je… w szaty i zbroję. Jak wyglądały początki bractwa rycerskiego Chorągiew Księstwa Ziębickiego?

Często w wielu decyzjach pomaga przypadek. Jak wspominał komes Chorągwi Księstwa Ziębickiego Krzysztof Napieraj, taki sam mechanizm napędził założenie organizacji: sudecki przewodnik poszukiwał w 2008 r. osób zaangażowanych w rekonstrukcję czasów około grunwaldzkich. Los postawił na jego drodze dwójkę znajomych, hobbystycznie trenujących walki rycerskie. Wspólnie podjęli decyzję o założeniu bractwa, którego początki nie były proste. Po wyborze głównodowodzącego małymi krokami kompletowali elementy uzbrojenia, stopniowo szyli stroje wchodząc tym samym w szeroko pojęte środowisko rekonstruktorskie. Każda osoba, która pojawiła się na przestrzeni lat w bractwie, wniosła do niego część siebie, pozostawiając trwały ślad w jego działalności. Zarówno cała grupa, jak i komes nie stoją od tamtej pory w miejscu, codziennie odnosząc mniejsze i większe sukcesy.

Bractwo jest dla mnie ważną i integralną częścią życia. Jego założenie jest jednym z moich największych osiągnięć. Uwielbiam przebywać z naszą ekipą. Sprawia mi to ogromną radość. Czasami jest ciężko, ale dzięki braciom wiem, że damy radę ze wszystkim! – mówi o Chorągwi Krzysztof Napieraj.



W trakcie jednej z lokalnych imprez w 2008 r. wieloletnia członkini drużyny harcerskiej – Sylwia Skowroń, z podziwem obserwowała pokaz walki rycerskiej. Stroje walczących pozostawiały wiele do życzenia, jednak sam pojedynek przepełniony był pasją i zaangażowaniem. Wciąż wspomina zarówno pierwszą rozmowę z prekursorami grupy, jak i spotkania nowo poznanych ludzi. Bractwo szybko zaczęło wpływać również na jej życie uczuciowe. Od miłości, którą odnalazła w jednym z wojów, niedługa okazała się droga do zakochania się w odtwórstwie historycznym… Pierwszą suknię uszyła najniższym kosztem, a jej nogi zdobiły baleriny koloru khaki. Nikt na początku nie starał się wiernie naśladować norm obowiązujących w okresie późnego średniowiecza — liczyła się dobra zabawa czerpana ze wspólnego hobby. Jej uwaga skupiła się na nauce tańców rekonstrukcyjnych, które stały się później podstawą do nauki nowych rekrutów. Ludzie przychodzili i odchodzili, ona jednak trwała w ruchu rycerskim, przyczyniając się do rozwoju duchowego i materialnego towarzystwa. Dzisiaj jest machiną napędzającą bractwo.

O swoich przyjaciołach z Chorągwi mówi tak: – Bractwo jest dla mnie grupą ludzi, których łączy pasja, podobne zainteresowania… Mogłabym stwierdzić, że jest to miniatura rodziny — wspólnie przechodzimy lepsze i gorsze dni. Przebywanie wśród nich jest ciekawym przeżyciem, nauką cierpliwości i pokory.



Jeszcze na długo przed nałożeniem na siebie swojej pierwszej rekonstrukcyjnej sukni, była uczestniczka Dziecięcego Studia Wokalnego „Rekinki” – Karina Dąbek – z wypiekami na policzkach oglądała filmy dokumentujące średnie wieki. Jak dziś wspomina, w czasach szkolnych potrafiła przesiadywać godzinami nad różnego rodzaju podręcznikami do historii. Gdy jednak jej brat postanowił wraz z grupą znajomych zasilić szeregi bractwa, ta śmiała się pod nosem. Po usilnych namowach poszła na pierwszy trening. Atmosfera panująca w trakcie spotkania oczarowała ją do tego stopnia, że bractwo stało się częścią jej życia. Jej początki były dość trudne – musiała pogodzić zajęcia pozaszkolne z działalnością na rzecz grupy, co często bywało problematyczne.

Nauka strzelania z łuku, pierwsze siniaki, skręcona kostka podczas odtwarzania jednego z tańców… To nie miało znaczenia. Jeszcze mocniej pokochała historię, a nowych rzeczy uczyła się z uśmiechem na twarzy. Udało jej się również rozruszać w tańcu zatwardziałych rycerzy, co czasami graniczyło z cudem — ci chętniej udowadniali swoją męskość w szrankach. Dzisiaj pełni w bractwie rolę reprezentacyjną, nie planuje jednak porzucić swoich przyjaciół.

Czym jest dla mnie bractwo? – pyta. – Jest dla mnie nieodłączną częścią życia. Spotykam tu ludzi, którzy nie tylko odtwarzają epokę. Wspólnie tworzymy rodzinę. Trochę „niedorozwiniętą”, nieustannie prowadzącą z sobą różnego rodzaju utarczki. Bardziej przypominamy rodzinę Adamsów niż normalny dom. Możemy jednak na sobie polegać. Jest to moja osobista odskocznia od trudów codzienności. Dziś nie potrafię sobie wyobrazić bez nich życia.



W sercu Macieja Zakrzeczkowskiego od zawsze chował się mały wojownik. Jego myśli nieustannie krążyły wokół tematyki walk rycerskich, elementów uzbrojenia czy też kodeksu rycerza. Marzył o wstąpieniu do bractwa, więc nie musiał zastanawiać się zbyt długo, gdy dowiedział się od znajomych ze szkoły o istnieniu takowego właśnie w Ziębicach! Na pierwsze treningi odprowadzał go ojciec, ponieważ był jeszcze bardzo młody. Ciepło wspomina swój nowicjat jak również kolejne lata w bractwie. Od samego początku opanowywał techniki walk, kompletował własne uzbrojenie, po to, aby mógł wchodzić w szranki dumnie nosząc na piersi herb organizacji, którą reprezentował. Dziś, trzymając w rękach miecz i tarczę, ochoczo pokazuje swój pielęgnowany latami talent, zdobywając czołowe miejsca w turniejach walk rycerskich.

– Bractwo jest dla mnie odskocznią od nudy, której codziennie doświadczam. Jest również środkiem potrzebnym do rozwoju własnych zainteresowań. Nie ma tu osoby, do której chowałbym jakąś urazę — każdego lubię i szanuję – twierdzi.



Historia była dla Mateusza Szwarca synonimem miłości. Od kiedy pojawiła się w jego życiu, jako przedmiot szkolny, zakochiwał się w niej codziennie na nowo. Nikt się nie zdziwił, gdy z radością przyjął zaproszenie swojego przyjaciela, Macieja, na trening. Gdy poznał bractwo, chciał również do nich dołączyć. Jego nowicjat był trudnym okresem. Od samych początków został rzucony na głęboką wodę, nie dostając taryfy ulgowej podczas walk w pełnym uzbrojeniu. Każdy pojedynek uczył go jeszcze większej pokory i wytrwałości w dążeniu do mniejszych i większych celów. Nigdy nie pomyślałby, że pasja, jaką jest rekonstrukcja, pomoże mu w odnalezieniu swojej bratniej duszy. Całkiem możliwe, że nigdy już nie zrezygnuje z zamiennego nazewnictwa historii miłością i miłości historią…

Dzięki bractwu mogę robić to, co lubię – opowiada. – Poznaję ciekawych, nierzadko pozytywnie „szurniętych” ludzi. Uwielbiam rekonstrukcję przez jej różnorodność i za to, że wszystkich nas łączy więź braterstwa. Jesteśmy zlepkiem kontrastowych osobowości i poglądów, który pomimo różnic zawsze trzyma się razem – dodaje.



Z natury jest cichy i momentami nieobecny. W chwilach, gdy w otoczeniu Kacpra Jaza rozmowy schodziły na tematykę skupiającą się wokół strategii wielkich dowódców, przebiegu znakomitych bitew czy też historii oręża, wybudzał się z letargu. Chcąc rozwijać się w kierunku łucznictwa, szukał przez długi okres czasu sposobu na lepsze poznanie epoki, którą się interesował. Z pomocą przyszła szkolna znajoma jego siostry – Karina – będącą również członkinią bractwa. Po litrach wypitej wspólnie herbaty i wielu dyskusjach dotyczących średnich wieków, dziewczyna zachęciła go do udziału w treningach. Przez długi czas nie potrafił przełamać swoich wewnętrznych barier i otworzyć się przed nowo poznaną grupą. Kiedy to nastąpiło, stał się ważną częścią zespołu.

Bractwo jest dla mnie jak niezbędne do życia powietrze – przyznaje. – To zbiór ludzi, których darzę ogromną sympatią i szacunkiem. Nie potrafię wyobrazić sobie życia szczuplejszego o działalność rekonstrukcyjną.



Wiktoria Łepska od najmłodszych lat organizowała sobie czas wolny pod zajęcia pozaszkolne, którymi szybko się nużyła. Poszukiwała czegoś, co pozwoli poszerzać horyzonty i nie zaszkodzi w osobistym rozwoju. Niejednokrotnie obserwowała z trzeciego planu pokazy bractwa, ale perspektywa zajęcia się rekonstrukcją wydawała się wtedy zbyt odległa. Z czasem chęć poznania czegoś nowego przezwyciężyła obawy i za namową znajomej z klasy zaczęła uczęszczać na treningi. Już pierwsze spotkanie pozwoliło jej wyznaczyć drogę, jaką chciała zmierzać w odtwórstwie. Początki szkolenia w tańcach rekonstrukcyjnych były ciężkie. Z trudem uczyła się podstawowych kroków, gubiąc przy tym rytm. Dziewczyny jednak nie pozwoliły jej tak łatwo się poddać – zaczęły organizować nadprogramowe treningi taneczne, dzięki którym udało się nie tylko wyrównać poziom osób tańczących, ale znacznie go podnieść.

Odtwórstwo jest dla mnie przede wszystkim znakomitą zabawą – mówi. –W przystępny sposób poznaję nieznane mi wcześniej fakty historyczne, nigdy się przy tym nie nudząc! Wśród osób z bractwa czuję się sobą — nikt nie stara się mnie oceniać. Tworzy się między nami wszystkimi pewnego rodzaju chemia, często rozumiemy się bez słów, co jest na swój sposób magiczne.



Bartosz Kozioł od dłuższego czasu zastanawiał się nad wstąpieniem w szeregi bractwa, brakowało mu jednak odwagi, aby pójść w tym kierunku. Bodźcem nakłaniającym go do spełnienia jednego ze swoich marzeń okazał się pokaz zorganizowany w ramach szkolnego rajdu, którego był uczestnikiem. Z coraz większym zainteresowaniem przysłuchiwał się rozmowie prowadzonej pomiędzy jego nauczycielem geografii a jedną z uczestniczek organizacji – Wiktorią. Zapytał się jej nieśmiało o terminy spotkań i w zamian usłyszał pytanie, które jak wspomina, zmieniło jego dotychczasowe życie. „Czy chcesz należeć do bractwa”? Do jego uszu dotarła momentalnie odpowiedź twierdząca, która wyraźnie wypłynęła z niego. Chęć uczestnictwa w chociażby jednym treningu okazała się dla niego silniejsza, niż górująca nad nim dotychczas nieśmiałość. Decyzja o rozpoczęciu nowicjatu w Chorągwi okazała się dla niego szczególnie ważna: atmosfera, ludzie, wszystko to, co czyni bractwo tak niezwykłym, okazało się być niesamowite do tego stopnia, iż nie planuje rezygnować w najbliższym czasie ze swojej nowo odkrytej pasji.

Pytanie czym jest dla mnie bractwo zadaję czasem sam sobie – przyznaje. – Z pewnością nie jest to miejsce, w którym poznajemy tylko historię. Bractwo to przede wszystkim uczucia, które się z nim wiążą. Turnieje, które przy wspólnym ognisku nas łączą, przyjacielskie docinki, wspólne treningi. Niektórzy mówią o bractwie jako o takiej trochę rodzinie, inni nazywają to odskocznią od zwykłych obowiązków. Nikt z nich się nie myli.



Są grupą przyjaciół, których połączyła chęć szerzenia kultury w niecodzienny sposób. Wszelki trud włożony w bractwo, procentuje każdego dnia. Dzięki niemu właśnie potrafią przezwyciężać swoje lęki, przełamywać nieśmiałość i uczyć się otwartości do ludzi dzielących te same zainteresowania.

Wspólnie doskonalą swoje umiejętności, jeszcze chętniej studiując historyczne zapiski oraz ryciny, mogąc tym samym zachować żywą myśl o wspaniałej epoce, jaką było średniowiecze. Dzięki pracy zespołowej wzajemnie uszlachetniają się wypełniając cel, jakim jest odtwarzanie historii, dumnie przy tym krzycząc: Chwała Rycerstwu Polskiemu!

Karina Dąbek



Galeria zdjęć
fot. Archiwum Chorągwi Księstwa Ziębickiego



Dodaj komentarz